Migawki z majowego warsztatu
Byłam w Starej Szkole! W moim odczuciu to brzmi prawie tak jak „Byłem w Nowym Jorku” Grzegorza T. Było cudnie jak zwykle jeśli idzie o pobyt, a warsztat był dość nietypowy. Powstało wiele obrazów. Pierwszy raz zdarzyło się, że goście pensjonatu byli tak bardzo zainteresowani malowaniem. Może dlatego, że nasza grupa była mała, a oni odważni? Pierwsza odważyła się Meren, przyszła, zapytała i została. Nigdy nie zapomnę jej pięknego uśmiechu.
A oto jej piękne obrazy: Najpierw namalowała to co zapamiętała z porannego spaceru.
Potem namalowała po prostu to, co widziała ze swojego miejsca. Powiedziała, że malarstwo jest jej hobby. Ja uważam, że ma talent. Niestety ze względu na barierę językową nie bardzo mogłam jej wyjaśnić na czym polega Vedic Art, ale i tak była bardzo zadowolona, że mogła sobie pomalować.
Potem dołączył Michael. Na małym kwadratowym płótnie namalował wrażenia ze spaceru.
Potem przeniósł na swój malunek polskiego bociana. Widocznie zrobił na nim wrażenie. Zostawił mi go w prezencie.
Wioleta była już trzeci raz, bo kocha Starą Szkołę, uwielbia gospodarzy i lubi malować. Cieszyła się z rozkoszy stołu, z przestrzeni, słońca i wiatru we włosach. Oddała się spontanicznym harcom wkoło obrazów i zmieniała je wielokrotnie.
Potem dołączyła Bożenka. Ona też chciała pomalować w plenerze. Powtarzałyśmy zasady, a ona powiedziała, że teraz w końcu czuje, że je przerobiła.
Były jeszcze dwie nieobecne, ale usprawiedliwione. Choroba nie wybiera i czasami przychodzi w najmniej odpowiednim momencie.
Tym razem ja też sobie pomalowałam, chociaż zazwyczaj tego nie robię. A oto plony:
Namalowałyśmy też wspólny obraz. Naprawdę długo powstawał, aż przybrał taką formę jak widać z lewej pod spodem. Z prawej strony kamienie z pobliskiego jeziora… Aż się prosiły by je pomalować…